3. december 2011, London, Great Britain
Amy- Amy, ogarnij się! - krzyknęła, śmiejąca się z mojego zachowania, Blacky. Właśnie chodziłam wokół stolika, na którym leżał mój telefon.
- No ale.. On powiedział że zadzwoni i wydawał się być taki podekscytowany tym, że mnie spotkał, a to już następny dzień nastał, a on nadal nie dzwoni... - tłumaczyłam szybko, znów wprawiając przyjaciółkę w rozbawienie. - Bardzo śmieszne... - powiedziałam po chwili, patrząc na nią karcącym wzrokiem.
- Nawet nie wiesz jak! - odpowiedziała, kolejny raz zanosząc się śmiechem. Niewzruszona usiadłam na kanapie, wbijając wzrok w małe urządzenie. Gapiłam się na nie przez chwilę, ale ono nie wydawało z siebie żadnego dzwieku. Smutno popatrzyłam na siedząca na stołku w kuchni Blacky, po czym głośno wypuściłam powietrze z ust i tym razem pusto wlepiłam wzrok w sufit.
- Hej ej ej! Amy, nie martw się! - zaczęła mnie pocieszać, w końcu zauważając, że to dla mnie ważne. - Na pewno zadzwoni, może po prostu nie ma teraz czasu. Pomyśl tylko, jest teraz gwiazdą. Ale jednak cię rozpoznał i jak sama mówiłaś, był podekscytowany tym spotkaniem. Wszystko się ułoży, a on w końcu zadzwoni.
- Bee, dobrze, że tu jesteś. - odpowiedziałam po przeanalizowaniu jej słów.
- Tak wiem, jestem najlepsza. A teraz podnoś tyłek z kanapy i idź się ogarnij, bo wygladasz jak zombie. - odpowiedziała, patrząc na mnie. I chyba miała rację - godzina 16, a ja siedzę na kanapie w piżamie składającej się z majtek i za dużej koszulki, wczorajszym makijażu i ogromnej szopie na głowie.
- Tak, masz rację. Znowu.. Ale najlepsza nie jesteś. Najlepszy to jest tort bezowy mojej ciotki Danki. - rozmarzyłam się o najpyszniejszej rzeczy jaką w życiu jadłam, aż dostałam poduszką w głowę.
- Spadaj do łazienki, i to już! - wydarła się przyjaciółka, celując we mnie następną poduszką. Szybko czmychnęłam do łazienki, po drodze zabierając ciuchy z pokoju. Wyszło na to, że zabrałam czarne rurki, niebieską koszulkę i jasno-jeansową kurteczkę. Nałożyłam delikatny makijaż, a włosy tylko przeczesałam. Same ułożyły się w delikatne falki. Za to je uwielbiam! Zaczęłam wciskać się w spodnie, ale usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyleciałam z łazienki jak poparzona, mało się przy tym nie zabijając. Rzuciłam się na stolik i chwyciłam komórkę. Blacky znów zaczęła się śmiać, ale uciszyłam ją krótkim "zamknij się!" i wreszcie odebrałam.
***
- No i co tam? - zapytała Bee, kiedy się rozłączyłam.
- A spoko. A tam? - zaczęłam się z nią droczyć.
- Gadaj co mówił Niall, bo ci odstrzelę łeb! - mówiła głosem 'złego policjanta' celując we mnie bananem.
- Dobra już! - podniosłam ręce w geście obronnym. - Zaprosił mnie do nich! - krzyknęłam ucieszona i zaczęłyśmy tańczyć taniec szczęścia.
- Ale kiedy? - zapytała Blacky kiedy się uspokoiłyśmy.
- Dzisiaj gdzieś tak na wpół do szóstej.
- No to ruszaj się mała, bo już 17 za chwilę! - uświadomiła mi przyjaciółka. Dopiero sobie przypomniałam, że zdążyłam tylko połowicznie naciągnąć na siebie spodnie. Pobiegłam do łazienki, gdzie dokończyłam się ubierać.
- Ej, to ja już muszę lecieć! - krzyknęłam, chwytając kurtkę i rzucając się na podłogę w celu ubrania butów.
- No pewnie, leć! - odkrzyknęła do mnie Bee i pomachała na pożegnanie. Wybiegłam na ulicę i złapałam akurat nadjeżdżającą taksówkę.
***
I tak oto mamy drugi rozdział. Komentujcie!